Bogdan Arnold (1933-1968)
Mordują z różnych powodów. Nienawidzą lub sami są znienawidzeni. Często chorzy. Zabijają raz, a potem znowu, by ukryć ślady pierwszej i późniejszych zbrodni. Tak wyglądała historia Bogdana Arnolda, który w październiku 1966 roku zabił po raz pierwszy. Ofiarą była prostytutka, która, znalazłszy się w domu mężczyzny, zażyczyła sobie 500 złotych za noc. Morderca wpadł w szał i młotkiem pozbawił kobietę życia. Podobny los spotkał kolejną prostytutkę kilka miesięcy później. Według zeznań mordercy, druga ofiara zginęła, bo trafiła na źle ukryte zwłoki pierwszej.
Arnold nie miał dobrego planu, nie wiedział, w jaki sposób pozbywać się zwłok. W domowych warunkach próbował przyspieszać rozkład martwego ciała, co skutkowało jedynie rojami much zlatującymi się wokół okna jego mieszkania. To zaalarmowało sąsiadów, którzy - przekonani, o ironio, o śmierci lokatora - wezwali milicję. Ta odkryła zwłoki prostytutek, a tydzień później morderca sam stawił się na komisariacie. Powiedział, że żałuje... że nie zabił również swojej żony.
Bogdan Arnold został powieszony 16 grudnia 1968 roku.
Wampir z Zagłębia
Najtrudniej działaniom milicji i prokuratury było zarzucić profesjonalizm - zobligowani do znalezienia winnego, wytypowali aż 267 podejrzanych. Wśród nich znalazł się Zdzisław Marchwicki, skazany na karę śmierci. Wielokrotnie powtarzano później, że wobec Marchwickiego nie znaleziono żadnych niepodważalnych dowodów, a proces był niczym więcej jak tylko farsą na potrzeby mediów. Równocześnie przynajmniej kilka innych, głównie chorych psychicznie, osób próbowało przyznać się do bycia "wampirem z Zagłębia".
Egzekucji Zdzisława Marchwickiego dokonano 26 kwietnia 1977 roku.
Joachim Knychała (1952-1985)
Klątwą medialnych procesów jest to, że - wbrew oczekiwaniom - publiczny lincz wcale nie uspokaja narodu. Zamiast tego niepożądane informacje trafiają do kilku, kilkunastu niepełnosprawnych umysłowo osobników, którzy postanawiają pójść w ślady "bohatera" urządzanego przez państwowe służby cyrku. Tak było w przypadku Joachima Knychały, który - zainspirowany "wampirem z Zagłębia" - postanowił zostać "wampirem z Bytomia".
Działał w latach 1975-1982 na Śląsku i postępował tak samo jak "wampir z Zagłębia". Swoje ofiary obezwładniał mocnym ciosem w głowę, następnie wykorzystywał je seksualnie i brutalnie masakrował zwłoki. Tym razem jednak śledczy poszli po rozum do głowy i zamiast urządzać szopkę, działali znacznie bardziej dyskretnie. Tymczasem bytomski wampir mordował dalej - dojrzałe kobiety oraz nastoletnie dziewczynki. Podejrzany Joachim Knychała ma jednak alibi - kiedy dokonywano morderstw, on pracował na zmianie w kopalni. Wychodzi na wolność i znika na 2 lata, po upływie których morduje znów. W końcu udaje się podważyć alibi Knychały, a ten podczas przesłuchania przyznaje się do dokonanych zbrodni. Mimo że jego ofiar było więcej, skazany zostaje za 6-krotne zabójstwo i 7-krotne usiłowanie zabójstwa.
Joachim Knychała został powieszony 28 października 1985 roku.
Leszek Pękalski (1966)
Nie wiedzieć czemu, w polskiej prasie praktycznie każdego seryjnego mordercę zwykło się nazywać wampirem. Był wampir z Zagłębia, z Bytomia, Leszek Pękalski z kolei nazwany został "wampirem z Bytowa". W przeciwieństwie do dwóch poprzednich wampirów, Pękalski był od urodzenia fizycznie upośledzony. Osierocony, przebywał pod opieką własnego wujka, by po latach zostać oskarżonym o popełnienie aż 17 morderstw. Mimo wysiłków śledczych - a sądy potrzebowały już nieco pewniejszych dowodów niż tylko oczekiwania władzy - Pękalskiemu udało się udowodnić zaledwie jedną zbrodnię.
Leszek Pękalski opowiadał ze szczegółami o mordach i gwałtach, których się dopuszczał. Przyznał się do ponad 70 zabójstw, a mimo to potwierdzenie w dowodach znalazło tylko jedno. Dlatego też morderca skazany został w 1996 roku na 25 lat więzienia, ale cztery lata - wliczone w poczet kary - spędził w areszcie podczas procesu.
Leszek Pękalski wyjdzie na wolność najpóźniej w 2017 roku.
Paweł Tuchlin (1946-1987)
Spokojny, stabilny i zaradny - to słowa, które według sąsiadów najlepiej opisywały Pawła Tuchlina, skazanego później za 9-krotne zabójstwo i 11-krotne usiłowanie zbrodni. Jako jeden z jedenaściorga rodzeństwa, syn ojca alkoholika, nie miał łatwego życia. Ożenił się jednak i pracował jako kierowca, od czasu do czasu tylko umilając sobie codzienność niewielkimi kradzieżami. Miał też w zwyczaju dość regularne obnażanie się przed nieznajomymi.
Mordował kobiety w wieku od 19 do 53 lat. Za pierwszym razem - nieskutecznie - zaatakował w 1975 roku. Pierwszy raz skutecznie - 9 listopada 1979 roku. "Działał" nad morzem, w Gdańsku, Starogardzie Gdańskim i w okolicach. Ostatnia ofiara Tuchlina, określanego jako "Skorpion", zmarła w pierwszej połowie 1983 roku. Tyle, w połączeniu z obciążającym mordercę zakrwawionym młotkiem znalezionym w bagażniku jego samochodu, wystarczyło sądowi do skazania go na karę śmierci - w starych dobrych czasach, kiedy seryjnych morderców nie wysyłano jeszcze na 25-letnie wakacje na koszt podatników.
Paweł Tuchlin został powieszony 25 maja 1987 roku.
Karol Kot (1946-1968)
Kot, który został wampirem, to - wbrew pozorom - nie swobodna interpretacja ewolucji dokonana przez nieudolnego rysownika komiksów, a historia prawdziwa, która wydarzyła się w Krakowie. Stąd też kolejny seryjny morderca, niezbyt skądinąd skuteczny, Karol Kot, nazwany został "wampirem z Krakowa". Tam właśnie mordował, próbował mordować i podpalał, doprowadzając mieszkańców miasta do istnego obłędu. Panika była bez mała paraliżująca.
Pochodzący z tzw. dobrego domu, Karol Kot wielbił się w widoku krwi. W dzieciństwie chadzał do rzeźni, pomagając w uboju zwierząt. Ofiarami swoich pasji uczynił dwoje ludzi - 77-letnią kobietę i 11-letniego chłopca. 10 kolejnych osób próbował zamordować, podpalił 4 gospodarstwa. Jego działalność zostałaby ukrócona zdecydowanie wcześniej, gdyby nie milicja, która "widziała lepiej niż świadkowie". W końcu jednak "wampir z Krakowa" został schwytany i - wówczas 21-letni - skazany na karę śmierci, którą po odwołaniu zamieniono na dożywocie. Wówczas ocknął się prokurator generalny i anulował postanowienie sądu II instancji.
Karol Kot - z poważnym guzem mózgu wykrytym podczas sekcji zwłok - został stracony 16 maja 1968 roku.
Nikifor Maruszeczko (1913-1938)
Nikifor Maruszeczko miał zaledwie 25 lat, kiedy upomniała się o niego sprawiedliwość. Nie bez powodu nazywany jednym z najgroźniejszych przestępców w okresie międzywojennym w Polsce, uwielbiał alkohol. To przez alkohol zabijał, aż wreszcie przez alkohol został zabity. Urodził się na Podkarpaciu, wychowywała go matka alkoholiczka. Nie była dobrym wzorcem dla nastolatka, który - przyłączywszy się do trupy wędrownych muzyków - szybko zajął się kradzieżami i rozbojami.
Mordował w Polsce i za granicą, w Niemczech. Przez pewien czas, uciekłszy polskim służbom, ukrywał się w Berlinie. I tam jednak działał bez większych przeszkód - również zachodni funkcjonariusze okazywali się wobec dwudziestoletniego zbrodniarza bezradni. Maruszeczko wpadł w 1938 roku, podczas awantury, którą pod wpływem alkoholu urządził w jednym z polskich hoteli. Mimo że zabił kilkanaście osób, w sądzie odpowiadał jedynie za zabójstwo policjanta. To wystarczyło do skazania.
Nikifor Maruszeczko został zabity 8 sierpnia 1938 roku.
Stanisław Modzelewski (1929-1969)
W przypadku sadysty Stanisława Modzelewskiego jedyną niewiadomą było, czy nad swoimi ofiarami znęcał się przed ich śmiercią, czy już po. Subtelna różnica ta dotyczyła siedmiu bądź ośmiu kobiet w wieku 18-87 lat. Siedmiu, bo tyle morderstw udowodniono "wampirowi z Gałkówka" - jakby innych wampirów było w historii mało - bądź ośmiu, bo do tylu przyznał się Modzelewski.
Był kierowcą, pracował w stolicy. Swoje ofiary zabijał, okradał i wykorzystywał - w trudnej do ustalenia kolejności. I był też kolejnym przestępcą, któremu - świadomie lub nie - udało się oszukać milicję. Założenie, że mordujący w bezpośrednim sąsiedztwie torów kolejowych przestępca jest pracownikiem PKP, okazało się błędne, a Modzelewskiemu podarowało dodatkowe dziesięć lat na wolności. Aresztowano go dopiero w 1967 roku, dziesięć dni po ostatnim dokonanym przez niego morderstwie. Od przedostatniego dzieliło je ponad 20 lat. Mimo wysiłków obrony, która próbowała udowodnić niepoczytalność "wampira z Gałkówka", skazany został na karę śmierci.
Stanisław Modzelewski został powieszony 13 listopada 1969 roku.
Henryk Moruś
Henryk Moruś to seryjny morderca, który na kartach historii Polski zapisał się w sposób szczególny, jest bowiem ostatnią osobą skazaną nad Wisłą na karę śmierci. Dlaczego jest, a nie był? Dlatego, że wyrok wydano w czasie, kiedy kara śmierci została już właściwie zniesiona. Przyczyniły się do tego kolejne apelacje adwokata Morusia, które ostateczni doprowadziły do tego, że stracenie zamienione zostało na dożywocie w więzieniu z możliwością starania się zwolnienie dopiero po 25 latach - a więc nie wcześniej niż w 2017 roku.
Henryk Moruś trafił do więzienia w nagrodę za 7 zabójstw dokonanych w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego. Urodził się w Sulejowie i postanowił, że na życie zarabiać będzie z pomocą karabinka sportowego. Nie zamierzał bynajmniej jednak zostać sportowcem. Zastrzelił siedem osób, w tym - liczoną za dwie osoby - kobietę w ciąży. Atakował zarówno sprzedawców, jak i przedsiębiorców. W wolnych od zbrodni chwilach zajmował się nielegalnym wyrobem alkoholu - co również zostało przypomniane na rozprawie.
Henryk Moruś resztę życia spędzi w więzieniu - chyba że sąd postanowi inaczej.
Mariusz Trynkiewicz (1962)
Różne są motywy, które popychają morderców do popełnianych przez nich zbrodni. Jedni upatrują w zabójstwach szansę na zarobek, inni zabijają, bo "tak każą im głosy". Mariusz Trynkiewicz z kolei, morderca z Piotrkowa Trybunalskiego, zwyczajnie nie lubił dzieci. Albo - z innej strony patrząc - lubił je zdecydowanie za bardzo.
Urodził się w 1962 roku, pracował w szkole, gdzie miał kontakt z nastoletnimi uczniami, których regularnie zapraszał do swojego mieszkania. Tam wykorzystywał ich seksualnie i zabijał. Ofiary Trynkiewicza miały od 11 do 13 lat. Skazany, wyszedł na wolność w związku z chorobą matki. Przepustka z więzienia okazała się dlań przepustką do popełnienia jeszcze kilku zbrodni. W międzyczasie domagał się jeszcze zmiany nazwiska, by po odbyciu kary - która z kary śmierci zmieniona została na 25 lat pozbawienia wolności - nie być prześladowanym m.in. przez sąsiadów. Sąd - przynajmniej w tej kwestii - nie poszedł jednak pedofilowi na rękę.
Mariusz Trynkiewicz wyjdzie na wolność najpóźniej 11 lutego 2014 roku
I to by było tyle pozytywnych wiadomości - zwłaszcza w kontekście tego, że w 1989 roku zamieniono karę śmierci na 25 lat pozbawienia wolności, co oznacza, że w ciągu najbliższych kilku lat na wolność wyjdzie jeszcze niemal 100 przestępców, którzy - mimo popełnionych morderstw - znajdą się bez jakiegokolwiek nadzoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz